Motto: Zeus i Pan Bóg mieszka w niebie, przedsię obaj są u siebie.
Wesele – Stanisława Wyspiańskiego (1869 -1907).
Beckett (1906 -1987) to nie jest.
Ibsen (1828 -1906) też nie.
Oszczędnością nie grzeszy.
Nagwazdrane niemożebnie.
Rymy, rytmy, rymowanki, rzesza ludu, gwar, hałasy, duchy, zwidy… (takie czasy?).
Styl florealny (stile floreale), ornamentalny. Z ciągłym sobie przerywaniem.
A szkoda, bo gdyby Wyspiański za Ibsenem, którego wielbił, poszedł tak jak później Beckett – może Wesele wojowałoby dziś po świecie.
Zakażenie słów wyobraźnią malarską?
Borowy pisał: Wyspiański only brought out the most essential traits, but in these traits there is a masterly précision of design and an impeccable sense of construction.
Porównuję szkice Wyspiańskiego (zauroczonego sztuką japońską) ze szkicami Hokusaia (1760- 1849), od którego po raz kolejny nie mogę się oderwać. Teraz w British Muséum.
I nie potrafię uwolnić się od unieszczęśliwiającej myśli, że masterly précision oznacza coś sakramentalnie innego w polskim i w japońskim wydaniu.
I znów mnie Pokusy jak Erynie szarpią, żeby Wesele zedytować, wybrać essential traits, w kompozycje haiku ułożyć, w japońskim stylu wystawić, z impeccable sense of construction.
Znaczy – ulepszyć i światu jako majstersztyk dyscypliny, myśli i konstrukcji pokazać.
Całego tekstu Wesela zagrać dziś nie sposób.
Nie można. Nie godzi się.
Dlaczego?
Dlatego, że byłoby to z wielką szkodą dla Poety.
Wszak Poetą był Wyspiański, tak jak greckich tragików poetami (a nie dramatopisarzami) nazywano.
Poety prawem jest operowanie językiem metafor, sentencji, symboli, odniesień, analogii, rytmem i… rymem (niestety).
Co my rozumiemy przez prozę, przetapia się na dźwięk, rymy i że potem z tego idą dymy
Poeta język przesila.
Nie chce nas wszelako po manowcach wodzić, chce zadawać celne sztychy.
Myślisz – że się trupy odświeżą strojem i nową odzieżą – a ty z trupami pod rękę będziesz szedł na Ucztę-mękę…
Te sztychy — prawda – nas dotykają (jeśli się je już wyłowi ze słownej megafonii).
Ale czy ranią, jak na przykład Anglików (i całą ludzkość) rani Szekspir, wynaturzenia natury ludzkiej odsłaniając i pokory wobec historii i wszechświata ucząc?
Wszystko inne to zaróbka – massa tabulettae; słowa, słowa, słowa. Maniera tamtych czasów.
Po co niby dziś ze sceny ględzić, gadać, nawijać?
Dla teatralnej zabawy, scenicznego majstersztyku?
To tak, i owszem, i jak najbardziej.
Ale wtedy to tylko forma; teatralna architektonika i pęd, lekkość, muzyczność, dynamika… szum, rumot, tupot, kręcenie, wrzawa, wir, krase wstążki, pawie pióra, kierezyje… cyrk – wodewil.
Satyra.
Wyspiański zdarł brudną szmatę z duszy pokolenia i ukazał się zatęchły, śmierdzący, zarobaczony trup. Wyspiański powtórzył, że jesteśmy narodem papug, pawi, „dziennikarzy”, erotomanów, szaleńców, zawadiaków, głupców i komediantów (…) Potem miałem momenty zdecydowanej nienawiści do Wyspiańskiego za to półmroczne, niedomówione, a tak bezgraniczne wyszydzenie i zdeptanie tych biednych czasów, w których wszyscy gnijemy – Adolf Neuwert-Nowaczyński, 1901.
Czytam tę i inne relacje z 1901 roku i oczy przecieram. Czy to tylko frazeologia ówczesna? Czy jednak Wesele rzeczywiście jest pamfletem na grajdół, w duchu Gogola (1809-1852), tyle że rozlanym, z paradą postaci i zjaw, które są tak sportretowane, iż nas dzisiaj jakby mniej obchodzą.
Tymczasem Wesele ustawiła historia na poczesnym miejscu.
Więc i w imię historii i w imię wielkości Poety trzeba walić głową w mur, żeby całą powagę z utworu wydobyć.
Choć tu co rusz szopka, pamflet, satyra, jasełka i lajkonikowa śpiewogra.
Slowo-toczność. Obłęd jakiś…
Tak, to obłęd. Jest to utwór o obłędzie, choć lepiej powiedzieć – o obłędności (ileż znaczeń w tym słowie!).
Wesele postawione na obłędzie! Na żadnej tam pijackiej demencji, na żadnym delirium!
Wesele jako studium obłędu, manii, studium zaburzeń urojeniowych! Co za temat! Arcypolski, ale Polskę i Polaka przekraczający… Globalny!
Myślałem o takim wariancie. Nie udźwignąłbym. Ani ja, ani aktorzy. Za dużo bólu, cierni i cierpienia.
I prawdy, za dużo prawdy.
Nie wytrzymalibyśmy, pękali jak kasztany na ognistych węglach.
Na obłędzie świat stoi. Przekracza dziś wszelkie granice ryzyka.
Nie dość że?
Teatr ma generować Nadzieję.
Tymczasem sensy tej Nadziei – ukryte; wyłowić je trudno. Toń, w której Poeta je potopił – głęboka.
Żeby sensy sensownie się wyrażały, trzeba je od postaci oddzielić i oddać godność czystej poezji. Aby Poezja była boginią. Oddzielić od Jaśków, Czepców, Maryś, Gospodyń, Wojtków, Isi… (Czepca zostawić!).
I zaśpiewać. Jak homeryccy aojdowie (tak – trzeba lutni Homera).
Wybrać to tylko, co na przykład u Eurypidesa nazywa się gnoma – sentencje.
Był Poeta eurypidejczykiem?
Był!
I jak Eurypides miał Arystofanesa, tak Wyspiański – hrabiego St. Tarnowskiego.
Ja chcę stworzyć to, czego nie ma i czego spodziewać po nikim nie mam żadnych danych. Ja chcę stworzyć operę polską, którą Moniuszko ledwie rozpoczął. Ja chcę ją prowadzić w obmyślanej przeze mnie całości muzycznej i szczegółach. Wszystkiego tego, czem rozporządza dzisiaj opera przeciętna tak w instrumentacji jak i w śpiewach nie chcę i nie życzę sobie stanowczo – pisał do przyjaciela.
Od młodości zajmowały go systemy i teorie muzyczne (dodajmy, że Wyspiański był organizacją niezmiernie wrażliwą na muzykę – Boy-Żeleński).
Niestety, w 1916 r. opera Rostworowskiego do tekstu Wesela poniosła klapę.
Resume i adieu; przejechać się po Weselu w manierze Tarnowskiego – łatwo; pod polityczne zapotrzebowanie skroić, jak chciał onegdaj Wyka i Puzyna – tanio; kabaretowe hopsztosy na Weselu wyczyniać – niegodnie, z dydaktyczną powagą, na patriotyczną nutę, muzealnie Wesele wystawić – nudno…
Cudzoziemiec nic nie złapie.
Czy to ważne? Bardzo ważne!
Uzyskanie przez „swojskość” („naszość”) certyfikatu uniwersalności to warunek istnienia w kulturze powszechnej. Swojskość zaś coraz niżej „zeswojszczona” to droga do kulturowej degeneracji.
Nie mogę opędzić się od myśli, że Wesele stałoby się uniwersalne (pokazało ducha globowego – jak chciał Horzyca), gdyby jego akcję umieścił Poeta w nocy czerwcowej, a nie listopadowej (nota bene – antyczna reguła jedności czasu – miejsca – akcji, to wielki bonus, którym grać trzeba).
Sięgnąłby pewnie po wyższy niż „kruczy ton”.
Ach, realizm magiczny i rytuały godowe Snu nocy letniej! Dziki realizm!
Geniusz Wyspiańskiego zniewala, czy drażni?
Ta realistyczno-magiczna teatralna wyobraźnia i zdolność do brawurowego posługiwania się teatralnym instrumentarium; te czary i pajęcza sieć zniewalających słów, czy zostały przez nas złożone w monologi.
Z monologów zaś wypłukujemy słowa, które brzęczą, a nie dzwonią.
Wokół poszczególnych monologów budowaliśmy obrazy i działania sceniczne, niekoniecznie odwzorowujące Jego widzenia.
Naszą gorączkową i cwałującą fantazję wprzęgliśmy też w wyobraźnię Malczewskiego i Koniecznego.
Mistrz Zygmunt jest tradycją. Popłynęliśmy z nią, zgodnie jednako z dewizą: utożsam się i przetwórz.
Dodaliśmy młodzieżowy Prolog (to teatralna trupa. Która się wprosiła; Bóg mi gości pozazdrości!) i Poprawiny.
Aktorzy wzięli po parę ról na siebie, a aktorki nawet partie męskie (O, tempora!).
Przestawiliśmy kolejność niektórych scen, co jest zgodne z regułami magicznego realizmu.
Ze spraw w Weselu naczelnych, tak zwanych istotnych dla narodu zostają trzy:
– polska (na motywach: …rok w rok, w każdym pokoleniu / raz w raz dusza się odsłania / raz w raz wielkość się wylania / i raz w raz grąży się w cieniu… My jesteśmy jak przeklęci/że nas mara, dziwo nęci),
– ukraińska (na motywach: Jeszcze w uszach mam te dzwony…jęk posępny, jęk męczony),
– żydowska (na motywach: …my jesteśmy tacy przyjaciele, co się nie lubią).
Warto by dużo dziś zapłacić, warto by nawet niejedną ofiarę złożyć żeby te trzy światy znów się zeszły i zbratały. Ale nie zejdą się, niestety, i nie zbratają.
Wyspiański operuje symbolem i aluzją. Do swoich czasów. Nie sposób się oprzeć w dzisiaj robionym Weselu aluzjom do naszych czasów.
Natręctwa wpychały się na próbach z desperacją wartą lepszej sprawy.
Niektóre więc zostały.
Jak zjawy u Wyspiańskiego.
Na koniec; niechby Gardzienice były – przez następne parę lat – orędownikiem i popularyzatorem Wesela na świecie.
Żal bierze – jak mało tego tekstu i widowiska w kulturze światowej.
A gody i wesele to jeden z nielicznych rytuałów, które ciągle w tradycjach są żywe i operują niezrównanymi środkami teatralnego wyrazu.
W każdej z tych tradycji żywe są też teatralne seanse przywoływania duchów i widm przeszłości. Żywy jest realizm magiczny.
. . . . . .
Renie Targońskiej, wspaniałej scenografce, Pani bez skazy, która odeszła w tym roku, dajemy dowód pamięci, używając korony ze Snu nocy letniej, jaki zrobiła dla Teatru Osterwy w Lublinie. U niej w pracowni, na poddaszu kamienicy przy Niecałej 10a (dawniej Sławińskiego), mieliśmy przez wiele lat lubelską kryjówkę, biuro, azyl…
Włodzimierz Staniewski
|