Rozmowa z Joanną Holcgreber o spektaklu „Elektra23”


 

 

Podczas najbliższych Maratonów Teatralnych 19 i 20 stycznia jedną z pięciu prezentacji będzie spektakl Joanny Holcgreber „Elektra23”.

Poniżej przybliżamy rozmowę z Joanną Holcgreber przeprowadzoną przez Waldemara Sulisza podczas Festiwalu Generator Nadziei, gdzie spektakl „Elektra23” miał swoją premierę.


A więcej o najbliższych Maratonach znajdą Państwo tutaj: 
MARATON TEATRALNY ✦STYCZEŃ✦

Generowanie nadziei

W którym roku dołączyła pani do zespołu Włodzimierza Staniewskiego? Skąd taki pomysł, żeby pojawić się w małej wsi Gardzienice pod Piaskami?

W Ośrodku Praktyk Teatralnych „Gardzienice” pracuję od 1995 roku. Moje przybycie do „Gardzienic” to historia o tym, że możemy snuć najróżniejsze plany, a życie i tak nas popycha tam, gdzie zechce. Mnie prądy życia poniosły do Gardzienic. Skończyłam AWF na wydziale rehabilitacji ruchowej we Wrocławiu, miałam wyjechać do Stanów Zjednoczonych i tam pracować jako fizjoterapeutka. Ale grono moich przyjaciół z Uniwersytetu Wrocławskiego opowiedziało mi o fantastycznym teatrze, który trzeba zobaczyć.

Co było dalej?

Dziwnym zbiegiem okoliczności znalazłam się na sekretnym pokazie realizacji telewizyjnej przedstawienia „Żywot protopopa Awwakuma” w Teatrze Współczesnym. Po tym pokazie odbyła się prezentacja treningu aktorskiego w wykonaniu Mariusza Gołaja i Catherine Corrigan. I nagle ja, która całe życie byłam bardzo aktywna fizycznie, zobaczyłam, że ciałem można zdziałać dużo więcej i zupełnie inaczej: można opowiadać historie, można kreślić relacje. Postanowiłam, że pojadę do Gardzienic na warsztaty. Nie było łatwo się na nie dostać, nie było łatwo dojechać, wykazałam się dużą determinacją. Dojechałam ostatnim autobusem do Piask, a potem na piechotę szłam w ciemną, lipcową noc do Gardzienic. Zabłądziłam, już miałam spać w rowie, ale w końcu jakoś odnalazłam drogę. O pierwszej w nocy weszłam przez bramę, obeszłam budynek, zobaczyłam uchylone wrota od strony parku, zaglądam, widzę zapalone świece i chóry, stoją, śpiewają niebiańskie harmonie i w tym momencie przy podłodze, zza drzwi wychynęła czyjaś głowa. To był Staniewski, który zapytał zdziwiony: A co ty tu robisz? Nie wpuścił mnie do sali, zabrał na zaplecze, dał mi herbaty.

Po doświadczeniu gardzienickiego treningu aktorskiego wiedziałam już, że chcę znaleźć się po drugiej stronie i móc uczestniczyć w misterium teatralnym, które odbywa się na scenie w Gardzienicach. Zaczęłam przyjeżdżać na warsztaty, pracować przy obsłudze maratonów teatralnych, podawać pierogi.

Pierwsze przedstawienie, w którym wzięła pani udział?

Dostał propozycję, żeby wejść do spektaklu „Carmina Burana” w charakterze „trędowatego” z zadaniem zapalania i gaszenia świec. Miałam dwa razy wejść, raz, żeby zapalić świece i raz żeby je zgasić. Jednej świecy nie zgasiłam, zobaczyłam Mariusza Gołaja (w roli Merlina) jak wspina się na scenografię, żeby ją za mnie zgasić. Następnie dołączyłam do chóru w tym spektaklu, potem do chóru w spektaklu „Żywot protopopa Awwakuma”. Tak wyglądały początki mojej szkoły teatralnej.

Pierwsza aktorska rola?

To był spektakl „Metamorfozy”. Staniewski zbierał tzw. konstelację aktorską do pracy nad „Metamorfozami”. Zagrałam Bachantkę. Z finałową sceną tańca wirowego. To był początek mojej pracy aktorskiej.

Zagrała pani w premierowym spektaklu „Elektra” Eurypidesa?

Praca nad spektaklem zbiegła się ze szczególnym okresem w moim życiu, urodziłam córeczkę Zosię, a Staniewski właśnie rozpoczynał pracę nad nową techniką aktorską, cheironomią – gestykulacją. Niestety nie mogłam brać udziału w zajęciach. Ze względu na moje matczyne obowiązki Staniewski nie zaprosił mnie wtedy do tej pracy. Kiedy zobaczyłam, co się dzieje na próbach pomyślałam: przecież to jest moje. Nie mogę tego wypuścić z rąk. Odważyłam się, powiedziałam Staniewskiemu, że chcę brać udział w tej pracy. Jak to – mówi – wszystkie role kobiece rozdane. Tylko Przodownica Chóru została. Dobrze – powiedziałam. Niech będzie. Miałam wgląd w cały spektakl. Właściwie nauczyłam się go na pamięć. Jak to Przodownica.

Co dalej?

Kolejna była „Ifigenia w Aulidzie” Eurypidesa. Dostałam rolę. To była rola Klitajmestry. Mogłam poprowadzić postać od początku do końca spektaklu.

To był wstrząsający spektakl. Jak dzisiaj pani spojrzy wstecz, to czego nauczyła się pani od samego Włodzimierza Staniewskiego?

Nauczyłam się olbrzymiej ciekawości świata, każdy spektakl Staniewskiego otwiera zupełnie nowy kosmos. Żeby w niego wejść, trzeba zdobywać wiedzę, czytać, oglądać, myśleć, rozmawiać z ludźmi. Niezwykle cenię ten aspekt naszej pracy.

Co udało się pani zbudować dla siebie w Teatrze „Gardzienice”?

Byłam bardzo nieśmiałą osobą. Nie czułam się uprawniona do zabierania głosu, wygłaszania opinii, do zabierania czyjegoś czasu, uwagi widza, słuchacza. Praca w teatrze zmusiła mnie do tego, żeby umieć zaistnieć i oddać temu, co robię, wszystkie siły. Żeby w ten sposób „zdobyć” widza, nawiązać z nim relacje i przekazać mu to, co w spektaklu jest do przekazania.

„Gardzienice” to zespołowość. I nagle Włodzimierz Staniewski zespołowość rozbija, proponując aktorom stworzenie autorskich spektakli na potrzeba tegorocznej edycji Festiwalu „Generator Nadziei”. Czy to nowy rozdział w historii słynnego teatru?

Na pewno nowy, bardzo nowy. Staniewski w pracy nigdy nie poprzestaje na tym, co już zbudował, osiągnął. Trzeba szukać nowych otwarć i nowych rozwiązań. Staniewski od dłuższego czasu namawiał mnie, żebym zaczęła reżyserować, żebym stworzyła swoją grupę w ramach OPT „Gardzienice”. Broniłam się przed tym rękami i nogami, bo bycie reżyserem jest w moim odczuciu pełnieniem misji i trzeba mieć do tego powołanie, tak jak się ma powołanie do zawodu duchownego, lekarza czy nauczyciela. Powiedziałam, że nie czuję się na siłach. Wtedy Staniewski powiedział: No to zrób monodram. Jestem mu wdzięczna za to, że tą pracę na naszym zespole jakoś wymusił. Daje nam sposobność stawieniu czoła wyzwaniu. Mamy limit 35 minut, za dużo tego czasu widzom na szczęście nie zabiorę. W sobotę zagram spektakl „Elektra23”. „Elektra” Eurypidesa to tak rozdzierająco porażająca tragedia, że musi paść pytanie: po co pokazywać tyle nieszczęścia? Zrobiłam wybór fragmentów tekstu i zobaczycie Państwo, gdzie mnie tekst zaniesie. Spektaklowi towarzyszy muzyka prof. Marii Pomianowskiej i kompozycje rytmiczne Wojciecha Lubertowicza. Pani prof. Pomianowska skomponowała jeden z utworów specjalnie dla spektaklu. Zapraszam w sobotę 14 października o 20.30.

Teatr OPT Gardzienice jest po burzliwych przejściach, a ja zapytam o rolę miłości w teatrze?

Miłość to jest przede wszystkim wielki szacunek i pokora wobec wszystkiego, co nas otacza.

Co w takim razie jest w życiu ważne, a może najważniejsze?

Najważniejsze jest to, żeby wieść życie i dowieźć je do końca w poczuciu szacunku dla świata, dla ludzi, którzy są wokół i dla siebie samego. Szacunku dla daru życia.

Michał Urbaniak powiedział mi w wywiadzie, że życie przypomina jazdę tramwajem po zakrętach. Jak masz się czego trzymać, nie wylecisz z zakrętu? Czego sią pani stara trzymać w życiu i pracy w teatrze?

Staram się obserwować świat wokół mnie, wyłapywać sygnały, które mi daje, wykorzystywać prądy, które mnie niosą, być fair wobec innych ludzi i zawsze pamiętać, że oni też mają prawo do swoich własnych ścieżek.

fot. Marcin Butryn